Mistrz, Małgorzata i Woland

We wstępie ujmę: powieść „Mistrz i Małgorzata” Michaiła Bułhakowa była moją ulubioną licealną lekturą. Spowodowało to wysokie oczekiwania związane z inscenizacją tytułu w Teatrze Muzycznym im. Danuty Baduszkowej w Gdyni. Poprzeczkę dodatkowo podnosiło trio twórców: reżyseria i choreografia Janusza Józefowicza, muzykę skomponował Janusz Stokłosa, a polskie teksty piosenek napisał Andrzej Poniedzielski.

Zestawienie tych trzech nazwisk razem może zapierać dech w piersiach. Jak natomiast przedstawiają się efekty współpracy? Choć z piosenek nic na dłużej nie zostało w pamięci, słychać charakter muzyczny maestro Stokłosy. Dla jego sympatyków – jest to atut. W spektaklu wykorzystano duże możliwości gdyńskiej sceny, dzięki czemu kolejne zmiany scenograficzne nie wybijały z toku akcji toczącej się w Jerozolimie oraz w różnych miejscach Moskwy. Całość uzupełniona projekcjami filmowymi, po które Józefowicz chętnie sięga także w stołecznym teatrze Studio Buffo. Widowisko robi wrażenie, choć niestety po drodze gubi atmosferę „Mistrza i Małgorzaty”. Spektakl spójny, szczególnie dobrze zgrane sceny zbiorowe, mimo że początkowy marsz rosyjskiej „Międzynarodówki” wygląda bardziej widowiskowo od balu u Wolanda (temu było bliżej do sympatycznej stypy). Atutem jest wykorzystanie przestrzeni bliższej publiczności. Ogrywane są pierwsze rzędy oraz przejścia między sektorami. Także aktorzy znajdowali się wśród widzów podczas spektaklu Wolanda. Takie rozwiązania zawsze się sprawdzają w teatrze.

Też bliżej publiczności był na moment przed rozpoczęciem spektaklu Jakub Brucheiser. Wcielający się w rolę Mistrza aktor przysiadł bowiem na schodkach dzielących, a może łączących widownię ze sceną wczytując się w swoje dzieło. Jakub Brucheiser jako jeden z nielicznych (a może jedyny?) aktor w obsadzie „Mistrza i Małgorzaty” nie ma dublerów. Cieszę się, ponieważ poziom jego charyzmy w skali 1-10 wynosi 11. Co za tym idzie, został doskonale obsadzony w roli Mistrza. Magnetyzuje od pierwszych przed-sekund po wyśpiewaną na końcu razem z Małgorzatą (Beata Kępa) piosenkę.

Zaraz obok Mistrza w swej magiczności podąża kreujący Wolanda Roberta Gonera. Aktor gra prosto, bez udziwnień, z należytym swojej postaci dystansem i chłodem. Wyznacza własny rytm. Skala scenicznej charyzmy podobnie jak u młodszego kolegi. Wolandowi towarzyszy świta: komediowo cwaniakowaty Korowiow (Marek Sadowski), Azazello (Tomasz Gregor), kot Behemot (Marcin Słabowski) oraz Hella (Karolina Trębacz). Dodatkowe wyróżnienie dla odtwórców Iwana Bezdomnego (Filip Bieliński), Stiopy / Bufetowego / Wieprza (Szasza Reznikow) i Mogarycza (Patryk Maślach).

Podsumowując – spektakl widowiskowy, spełniający wszelkie „wymogi” musicalowe. Może zostawiać lekki niesmak wynikający z przerostu formy nad treścią, jednak ogląda się przyjemnie. Szczególnie panowie będą usatysfakcjonowani widokami damskich biustów, chociaż na rozrywkę wynikającą z widowiskowej formy musicalu też można liczyć. Legenda głosi, że duch Bułhakowa nie życzy sobie filmowej wersji powieści, w związku z czym wszystkie próby ekranizacji kończą się fiaskiem. Teatralnie za to libretto Jurija Riaszencewa rośnie w siłę. Mocno wierzę, że jeszcze niejeden twórca podejmie wyzwanie zmierzenia się z Mistrzem, Małgorzatą i Wolandem.

Zdjęcia i więcej informacji: www.muzyczny.org

Wersja audio: