Krzysztof Cugowski: “Życie zawsze dostarcza niespodzianek”

Krzysztof Cugowski po zakończeniu działalności Budki Suflera zdecydował się wydać drugi solowy album zatytułowany „Przebudzenie”. Artysta podczas rozmowy opowiedział o tym, co jest najważniejsze w życiu i w muzyce oraz o swoim spojrzeniu na politykę, 2015.

Natalia Zakolska: Płyta nosi tytuł „Przebudzenie”. Co zatem było wcześniej: amok, sen?

Krzysztof Cugowski: Nie (śmiech)! Tytuł jest dość przypadkowy, ponieważ wiąże się z pierwszą nagraną przez nas piosenką o tym samym tytule dwa lata temu. Cały album był nagrywany na raty w wolnych chwilach moich i Stefana Gąsieńca, który w znacznej mierze napisał piosenki. Nie ma w związku z tym żadnej głębszej ideologii, to czysty przypadek.

NZ: Czy któraś z piosenek jest panu szczególnie bliska?

KC: Wszystkie porównywalnie. Jeśli ktoś pisze tekst dla ukształtowanego człowieka, stara się pisać tak, aby ludzie odbierali te utwory szczerze. To jest najważniejsze! Szczerość w jakimkolwiek przekazie, także artystycznym, jest cechą podstawową. Wszelka próba nagięcia rzeczywistości do własnych wyobrażeń kończy się zawsze niepowodzeniem, a szczery występ publiczność zawsze wyczuje. Te teksty zostały napisane dla mnie – człowieka dorosłego z wieloletnim muzycznym bagażem. Nie mogą brzmieć śmiesznie ani sztucznie.

NZ: Zatrzymajmy się na moment przy tekstach… O jakich prawdach śpiewa pan w „Nieskończenie”?

 KC: Nie ma prawd objawionych, każdy z nas może mieć inne. Każdy w coś wierzy, każdego coś denerwuje, coś wydaje się być fałszywe. I właśnie o tym mówimy. Nie musimy sobie udowadniać, że nie ma sprawiedliwości na świecie. Nawet pani jest tego świadoma! Piosenka nie jest związana z żadną konkretną sytuacją, te prawdy są dość ogólne, uniwersalne. Zresztą, jestem w takim wieku, że mam prawo tak uważać (śmiech).

NZ: Co jest zatem najważniejsze „w lunaparku życia”?

KC: W pani sytuacji ta miniona perspektywa życia jest niewielka, w związku z czym na szczęście nie widziała pani wielu sytuacji, które nie są potrzebne. Jednak życie to wszystko jeszcze przyniesie, nie da się tego uniknąć, odwrócić. Życie niestety przynosi nam wiele niepotrzebnych rzeczy, musimy to wszystko skonsumować. Z tego wszystkiego wychodzi taka dziwna papka rzeczy, które są właściwe, prawdziwe z rzeczami, które są ułudą, kłamstwem, oszustwem. I to jest ta karuzela życia. Człowiek indywidualnie ma niewielkie szanse, żeby się temu przeciwstawić, zmienić. To jest przykre, ale prawdziwe.

NZ: Na płycie pojawia się m.in. Bryan Mantia – perkusista Guns’n’Roses, Toma Waitsa… Jak doszło do współpracy?

KC: Żyjemy w świecie, który się bardzo skurczył. Możliwości współpracy z zagranicznymi muzykami są bardzo szerokie. Jakby dany perkusista mieszkał nawet na Grenlandii, myślę, że też dałoby radę wspólnie coś nagrać! Jeżeli tylko uda się dogadać z jakimś muzykiem, jego obecność na płycie nie jest problemem. Są ludzie, którzy wykonują tego typu usługi w domu. Wysyła się im rozpisaną piosenkę, dzięki czemu wiadomo, gdzie co ma być, a potem oni to nagrywają i odsyłają z powrotem. Ja tego wszystkiego nie rozumiem, ale korzystam z dobrodziejstw współczesnego świata (śmiech)! Rzeczywiście na płycie na perkusji nie gra żaden Polak, muszę przyznać, że jestem bardzo zadowolony z nagrań od strony rytmiczno – perkusyjnej. I Amerykanie, i Czech są mocnymi stronami podkładu muzycznego.

NZ: Nie boi się pan postrzegania płyty przez pryzmat Budki Suflera?

KC: Takie skojarzenia są oczywiste, jednak mam nadzieję, że słuchacze nie są głusi (śmiech)! Mimo wszystko „Przebudzenie” to inny rodzaj grania, inna muzyka. Wspólnym mianownikiem jest jedynie mój głos… Cała reszta jest inna – nie rozróżnię lepsza czy gorsza. Jest po prostu inaczej. Repertuaru nie można kojarzyć z Budką Suflera, bo jest to zupełnie inny rodzaj muzyki rockowej czy rozrywkowej.

NZ: Nie było żal rozstawać się po tylu latach?

KC: Było, jednak przyszedł na to najwyższy czas. Teraz, po prawie roku od zakończenia działalności uważam, że to był znakomity i jedyny rozsądny pomysł, jaki można było zrealizować po ponad czterdziestu latach wspólnego grania.

NZ: W jednym z wywiadów powiedział pan, że jedną z przyczyn rozstania była potrzeba zwolnienia tempa. Tymczasem wydał pan nową płytę, koncertuje z synami… Udało się zwolnić?

KC: Życie zawsze dostarcza niespodzianek. Człowiek chciałby spać, to biega. Chciałby biegać – to śpi. Rzeczywiście, muszę przyznać, że sam naprodukowałem sobie różnych zadań na ten rok. Obiecuję sobie przystopować w przyszłym roku, będzie spokojniej. Nawet fizycznie nie daję już rady z tym wszystkim (śmiech)!

NZ: Muszę przyznać, że jestem pełna podziwu! Jest pan spełnionym człowiekiem?

KC: Jestem spełniony rodzinnie, prywatnie mam wszystko. Mam wspaniałą żonę, trzech synów robiących to, co ja. Wcale ich do tego nie namawiałem! Muzyka jedynie wydaje się być fajnym zajęciem. Z zewnątrz wszystko wydaje się być lepsze niż jest naprawdę. Artystycznie także jestem spełniony. Mam jeden mały niedosyt, jednak nie mam i nie będę miał już na to wpływu: nie miałem możliwości skonfrontować tego, co umiem ze słuchaczem niepolskim w innym kraju, w innym języku. Jedynie to się nie udało z różnych powodów nie zawsze uzależnionych ode mnie. Jest to jedyna rzecz, której nigdy nie spróbowałem. Poza tym jestem całkowicie spełnionym człowiekiem i artystą.

NZ: Zatem pana najmłodszy syn też chce iść w stronę muzyki?

KC: Nie mogło być inaczej, ma ogromne ciśnienie ze strony starszych braci. Jednak moja żona pilnuje, aby oprócz tego też się czymś zajął. W tej chwili jest w liceum w Anglii. Jego szkoła jest nieco artystyczna, ma profil muzyczno – teatralny. Może jako jedyny będzie robił coś innego i pójdzie w stronę teatru?

NZ: W przyszłości możemy się spodziewać przynajmniej piosenki „Krzysztof Cugowski i synowie”?

KC: Jesteśmy w trakcie przygotowań piosenek do wspólnej płyty! Może uda się ją wydać nawet przed wakacjami. Zaśpiewam na niej razem z trójką synów, będzie nazywała się „Cugowscy” lub podobnie (śmiech).

NZ: Może pan zdradzić coś więcej na temat tej płyty?

KC: Jesteśmy dopiero na początku działań. Jedno jest pewne – to nie będzie płyta podobna ani do Budki Suflera, ani do zespołu Bracia. Z tego co widzę będzie to dość oryginalna muzyka. Pozostaje mieć nadzieję, że spodoba się ludziom, jednak na to nie mam żadnego wpływu.

NZ: Istnieje przepis na sukces? Mało komu udało się przez tyle lat utrzymać tak silną pozycję na rynku…

KC: Nie ma. Składają się na to elementy zupełnie niezwiązane z człowiekiem. Trzeba mieć po prostu szczęście, w branży muzycznej jest ono absolutną koniecznością. Nie ukrywam, miałem takie szczęście (śmiech).

NZ: Co pan uważa za swój największy sukces?

KC: To, że mam udaną rodzinę, zdrowe, mądre dzieci. Wystarczy.

NZ: A artystycznie?

KC: To, że tyle lat jestem na rynku, jak pani słusznie powiedziała. Wbrew pozorom to duże osiągnięcie!

NZ: Pamięta pan pierwszy koncert z Budką Suflera?

KC: Oczywiście!

NZ: Jak to było?

KC: Śmiesznie (śmiech)! Śmiesznie w kontekście tamtych czasów! Miło się to wspomina. Wydaje się, że było to stosunkowo niedawno, a minęło już 45 lat. Wydarzyło się przez ten czas wiele zabawnych sytuacji, jednak w znacznej mierze są mało cenzuralne, więc może nie będę opowiadał (śmiech). Wszystko jest w ludzkim życiu zbalansowane, więc smutku też nie brakowało, chociaż trudno teraz coś konkretnego przywołać. Jedno jest pewne – więcej było sytuacji miłych i zabawnych, niż smutnych i to najważniejsze!

NZ: W takim razie odbiegając od muzyki… Postanowił Pan ponownie startować do Senatu.

KC: I gdybym się dostał, pewnie moje życie by zwolniło, miałbym na głowie zupełnie inne obowiązki, niż teraz. Jednak się nie udało, moje życie nic się nie zmieniło. Dzień po wyborach byłem w tym samym miejscu, co dzień przed nimi…

NZ: Jednak w 2007 roku nie ubiegał się pan o reelekcje. Minęło parę lat, co się zmieniło?

KC: Teraz ubiegałem się o mandat jako kandydat niezależny. Uważam, że Senat powinien składać się z ludzi niezwiązanych partyjnie. Okazało się jednak, że bycie niezależnym nie jest takie proste. Okazało się też, że JOW-y promowane przez mojego przyjaciela z branży muzycznej Pawła Kukiza nie są też antidotum na całe zło w polityce. Jednomandatowe okręgi dotyczą wyborów do Senatu, z całej Polski wybrano zaledwie trzy niezależne partyjnie osoby. Upartyjnienie jest tak głęboko zakorzenione w nasze życie polityczne, że jest z tym duża trudność… Popieram Pawła, niech z tym walczy!

NZ: Co chciał pan wnieść do polityki?

KC: Miałem pomysły związane ze starszymi ludźmi, głównie z chorobami neurologicznymi. Sam mam w rodzinie osobę z chorobą Alzheimera, dzięki czemu mam świadomość, co to jest, jaki to jest problem dla pacjenta i dla osób z jego otoczenia. Był szereg propozycji związanych z problemami osób zmagających się także z chorobą Parkinsona, ze stwardnieniem rozsianym. W Polsce te tematy są bardzo zapuszczone. Ludzie dotknięci tymi chorobami nie mają nawet możliwości wyartykułowania swoich problemów, w związku z czym te trudności nie są bardzo nośne.

NZ: A jak według pana przedstawia się obecnie rynek muzyczny?

KC: Muszę przyznać, że niewiele wiem na ten temat! Słucham radia jedynie w samochodzie, nie jestem człowiekiem Internetu, chociaż wiem, że to właśnie Internet przejmuje wiele funkcji rozgłośni radiowych. Może to i dobrze, bo to wciąż medium niezależne? Mam nadzieję, że tak zostanie, bo są różne pomysły, aby zmienić to medium. Jednak wracając do muzyki – zdarza mi się nocą wracać z koncertów, wówczas słucham najczęściej lokalnych rozgłośni. Przeważnie mogę tam słyszeć młodą muzykę rockową, której nikt nie puszcza w ciągu dnia, to jakaś choroba! Tymczasem okazuje się, że jest wiele fajnych zespołów, ludzi, którzy mają ciekawe muzyczne spojrzenie. Niestety mają małe szanse, żeby się przebić. Jeżeli ich piosenki są puszczane o godzinie 2-3 w nocy, siłą rzeczy większość słuchaczy ich nie słucha. W ciągu dnia jest puszczany raczej śmieszny zagraniczny „łomocik”. Jednak nie będę dyskutował z badaniami. Większość rozgłośni jest prywatna i każdy właściciel może robić ze swoją własnością co chce. Szału nie ma… Każda dekada ma swoją modę, swoich wykonawców. Oni są, odnoszą sukcesy i tak ma być.

NZ: Którą dekadę darzy pan największym sentymentem?

KC: Oczywiście tę z mojej młodości (śmiech)! Człowiek najlepiej pamięta czasy, kiedy był młody. Im to wszystko idzie dalej, tym pamięć jest bardziej ulotna…

NZ: Czego panu życzyć na zakończenie?

KC: Zdrowia!

NZ: W takim razie życzę dużo zdrowia i dziękuję za rozmowę!

KC: Dziękuję!

Żródło: www.cantaramusic.pl